To był nasz drugi priorytetowy cel, oprócz plaży Elafonissi. Najdłuższy wąwóz w Europie w przewodniku od razu spodobał się Madzi. Do samego wąwozu mieliśmy dwa podejścia, bo za pierwszym razem wykupiony w biurze podróży bus nam uciekł - wina leżała po stronie mojego zegarka;)
Zanim dotarliśmy na miejsce, czekała nas zakręcona, górska trasa niewielkim kilkunastoosobowym busem. To było coś - zakręty o 180 stopni były na porządku dziennym, a trasa pięła się cały czas pod górę. Widoki prawie nie do opisania. Równie ciekawym widokiem był nasz Pan kierowca, który pokonywał tracę jednorącz, nie wyprowadził go z równowagi ani jeden zakręt. Po drodze spotykamy stada kózek kri-kri (ulubione zwierzątka Madzi w Grecji). Potem jeszcze wspinamy się ponad poziom chmur, właściwie to byliśmy w niebie:) Nie wiedzieliśmy tylko, że w niebie jest tak zimno!. Dotarliśmy do wejścia do Wąwozu. Na wysokości kilkuset metrów n.p.m, wśród gór i lasów obowiązkowy sklepik z pamiątkami, słodkimi bułeczkami i kawką. Bilet kosztuje 5 euro i wchodzimy.
Sam początek 16 kilometrowego marszu to zejście w dół, góry nie tworzą jeszcze wąwozu. Z nami nie ma wielu turystów, jednak gdy my zatrzymujemy się na robienie zdjęć, z czasem doganiają nas coraz większe ich grupki (zasadniczą część stanowią Polacy).
Wąwóz z każdym kilometrem robi się coraz bardziej ciasny, wysokie ściany gór schodzą się coraz bliżej. Najbardziej spektakularne są ostatnie kilometry, gdy czuć już, że to naprawdę jest wąwóz.
Kulminacyjnym momentem jest tzw. żelazna brama, czyli najwęższe miejsce, gdzie stykają się skały. Oboje myśleliśmy, że będzie to bardziej spektakularne, a okazuje się, że nie można jednak rękoma dotknąć krawędzi;P Ale widoki przed w całości zaspokajają nasze pragnienie piękna;)
Na końcu czeka nas jeszcze kolejna bardzo miła podróż stateczkiem. Nie ma to jak morze i góry.